[W MAGAZYNIE] „Seul – zejdź ze szlaku” – felieton Tomasza Gorazdowskiego

Od kiedy Polskie Linie Lotnicze uruchomiły bezpośrednie połączenie między Polską a Koreą, Seul jako miejsce na dłuższy lub krótszy wypad coraz bardziej przestaje być miejscem drugiego wyboru i staje się coraz bardziej oczywisty.

Około godziny 15 wsiadamy na Okęciu w samolot i wysiadamy o 9 rano czasu lokalnego na lotnisku pod Seulem. Bez straty czasu, bez uciążliwych przesiadek. Można ruszać w miasto, można się rzucić w odmienny świat. To oczywiście nie przypadek, że Seul odwiedza rocznie 10 mln turystów (z czego prawie połowa to Japończycy), a Bangkok – 21 mln. Koreańska metropolia nie ma aż tyle do zaoferowanie co właśnie Bangkok, Singapur czy Hanoi.

Na pierwszy rzut oka jest takim trochę mniejszym pod każdym względem Tokio. W bardzo wielu, szczególnie niedużych uliczkach, na zapleczu wielkich arterii, poczujemy się właśnie jak w Japonii. A największe ulice nie przypominają tych japońskich ze względu na… spokój. Nie ma, tak jak w Tokio, milionów śpieszących się ludzi, wiecznego gwaru. Chodząc sporo po mieście, zastanawiałem się nawet kilka razy, czy aby dziś nie święto?

Ale nie. Jest po prostu o niebo spokojniej, mimo że w Seulu mieszka ponad 10 mln ludzi. Nawet metro, w Tokio jeżdżące co minutę lub dwie, tu potrafi jeździć z 5-6-minutowymi przerwami i mimo to nie ma tłoku. No, z wyjątkiem takiego już szczytu, szczytu komunikacyjnego. Jeżeli ktoś obawia się, że źle się będzie czuł w tłumie, w Korei będzie się miał dobrze. Ponieważ Seul jest świetnie skomunikowany i metrem można dojechać praktycznie wszędzie, mniejsze znaczenie ma to, gdzie się zatrzymamy. To kwestia tylko tego, jak długo będziemy musieli dojeżdżać w okolice atrakcji. Samochodem się nie opłaca. Korki są duże dla odmiany, ale za taksówki zapłacimy mniej niż w Polsce, więc kiedy wie się, dokąd się jedzie i podróżuje w kilka osób, warto zastanowić się nad taksówką. Byle nie czarną. Te jako bardziej luksusowe są dwa razy droższe niż pozostałe.

A gdzie jechać? Co oglądać? Znajduje się tu pięć kompleksów pałacowych, ok. 200 muzeów, a rocznie odbywa się ponad 100 festiwali. Jest co robić. Każdy znajdzie w Seulu swoje miejsce, ale pewne punkty warto zobaczyć niezależnie od preferencji. Gyeongbokgung to najpiękniejszy z pięciu pałaców królewskich w Seulu. Pałac został zbudowany w 1395 r., po spaleniu odbudowany w 1867 r., a potem zniszczony przez Japończyków i znowu odbudowany. Kiedy po wejściu przez główną bramę patrzymy do przodu, widzimy kilkaset lat historii. Kiedy się odwrócimy, ze wzgórza mamy znakomity widok na nowoczesny Seul. Dojazd metrem: linia 3 (pomarańczowa) Gyeongbokgung Station, wyście numer 5.

A generalnie jak się chce spojrzeć na Seul z góry, to są dwa idealne miejsca. Seul Tower, na wzgórzu, jeden z symboli miasta, na północ od rzeki, i znacznie nowsza, 120-piętrowa Lotte Tower na południe od rzeki. Na starej, zbudowanej w 1968 r. seulskiej wieży telewizyjnej znajduje się platforma obserwacyjna na wysokości 460 m. Na najwyższym piętrze jest obrotowa restauracja, z której widok jest naprawdę świetny. Pełny obrót zajmuje 100 minut.

Warto zajrzeć do pałacu Changdeokgung i jego sekretnych ogrodów. Nie wiem, czy to nie najfajniejsze pałacowe miejsce w Seulu. Między wspominanymi pałacami leży Bukchon, miejsce, dzielnica, w której możemy przyjrzeć się tradycyjnym koreańskim domom sprzed wielu lat, zwanych „hanoks”. Teraz to klimatyczny rejon miasta z kawiarniami, warsztatami, niewielkimi sklepami.

Bulwary Cheonggyecheon to stosunkowo nowa atrakcja. Popularne miejsca do spacerowania oraz spotkań towarzyskich. Organizowane są tutaj liczne koncerty oraz spektakle. Sześciokilometrowa trasa w zagłębieniu wzdłuż urokliwego kanałka, powstała w wyniku przebudowy drogi szybkiego ruchu. Mnie bardzo przypadły do gustu okolice DDP – Dongdaemun Design Plaza. To kompleks zbudowany w 2014 r., w którym swoje miejsce mają muzea, sklepy, warsztaty, wystawy i restauracje. Warto tu przyjść i w dzień, i w nocy. Budynek zaprojektowany przez Zahę Hadid stał się ikoną miasta. Jest niezwykły, a w nocy otoczony tysiącami świecących białych kwiatów. A dookoła same całodobowe wieżowce z ciuchami. W nocy zresztą można wziąć udział w czterogodzinnym „Leisure Night and Street Food Tasting Tour”. Z kolei znajdująca się w pobliżu pałacu Deoksugung nowoczesna dzielnica to miejsce z ekskluzywnymi europejskimi markami. W Seulu jest ponad 25 tys. całodobowych sklepów! Ale nie samymi zakupami człowiek żyje.

Artykuł możesz również przeczytać w interaktywnej wersji magazynu Menadżer Floty >>>

Będąc w Korei, koniecznie trzeba spróbować kimchi – koreańskiej narodowej potrawy. To kiszona kapusta pekińska, którą kisi się od 3 tygodni do nawet roku, dodając do niej paprykę chili, czosnek i rzodkiew. Bulgogi to z kolei jedno z najpopularniejszych dań z grilla – paski marynowanej wołowiny w sosie sojowymi i oleju sezamowym z dodatkiem przypraw. Do tradycyjnych dań należy samgyetang: żeń-szeniowy rosół z całego kurczaka faszerowanego ryżem. No i mnóstwo innych rzeczy, bo Koreańczycy jedzą wszystko. Nic się nie marnuje. Można trafić różnie… No i można się napić. Podobno z Koreańczykami mamy to wspólne, że lubimy alkohol. Oni piją często i jak zaczną, często nie przestają. Widok śpiącego „zmęczonego” biznesmena na ławce w parku nie jest niczym dziwnym i nie wzbudza żadnych negatywnych komentarzy. Po prostu. Na szczęście koreańska wódka ma tylko 20 procent, więc jakiś margines bezpieczeństwa jest.

Z tej pozornej (czy też nie) liczby podobieństw czerpią Polacy mieszkający w Korei i mający się na ogół bardzo dobrze. Są nawet polskie inicjatywy biznesowe. Podczas wizyty w pałacu królewskim nie omińmy wysuniętej polskiej placówki w postaci Pana Tomka w „Long sausage in a hole” (do zlokalizowania na Google maps). Postanowił on sprzedawać najprawdziwsze polskie hot-dogi, takie jak z każdej polskiej stacji benzynowej. Do tego bigos i grzaniec w chłodne dni. Poczujecie się jak w Polsce. Na szczęście Koreańczycy nie mają żadnych skojarzeń związanych z nazwą przedsięwzięcia. A nazwa „Long sausage…” i tak jest chyba bezpieczniejsza w Korei niż hot-dog. Potem można wpaść do kawiarni albo lepiej na kawiarnie. W Korei Południowej jest największa liczba kawiarni przypadającej na jedną osobę; albo najmniej ludzi przypada na jedną kawiarnię. Faktycznie, są co krok.

Można narzekać, że drogo? Jak się chce, to wcale nie. Tani hotelik w centrum można znaleźć za 200-300 zł. Metrem podróżuje się dość tanio, a znalezienie taniego jedzenia w jednej z setek tysięcy małych jadłodajni nie jest problemem. Jak ktoś lubi klimat, odmienność Dalekiego Wschodu, to w Seulu odnajdzie się bez problemów. Wystarczy przecież zejść z utartych turystycznych szlaków i chłonąć azjatycką inność. A okazja do dowiedzenia Seulu wchodzi nam sama w ręce, ponieważ od 9 lutego 2018 r. w Korei odbędą się zimowe Igrzyska Olimpijskie i wtedy raczej nie da się nie być w Seulu. A na Igrzyska warto wpaść. Podobno bilety nie sprzedają się najlepiej, więc będzie można je kupić. A do Pjongczangu dojedziemy z Seulu szybką koleją w 50 min.

Tomasz Gorazdowski
Program III Polskie Radio

Źródło: Menadżer Floty

Artykuł ukazał się pierwotnie w magazynie Menadżer Floty (wyd. 11/2017)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *