[TEST] Skoda Superb Sportline – smoki są wśród nas

Kto powiedział, że smoki są złe? W każdej bajcie o księżniczce zamkniętej w wieży, przybytku strzeże wielkie, straszliwe, ziejące ogniem smoczysko. Tymczasem smoki, mimo, że duże i majestatyczne, wcale nie muszą być groźne. A zwłaszcza taki jeden czeski „drak”.

Skąd w ogóle pomysł nazywania Skody Superb smokiem? Wystarczy jeden rzut oka na limuzynę w kolorze Dragon Skin, by nikt tego pytania nie zadał. Od pierwszej sekundy, kiedy auto pojawiło się w naszej redakcji, zostało ochrzczone smoczydłem. Jednak wbrew temu, co w dzieciństwie wpajały nam bajki, Superb wcale nie był smokiem niebezpiecznym.

Smocza linia

Sylwetka Skody Superb już sama w sobie przyciąga wzrok. Możecie się śmiać, że to auto z kurą albo z brokułem na masce, ale prawda jest taka, że wizualnie Superb przebija opatrzonego już Passata. Długie, spokojne i płynne nadwozie doprawione jest ostrymi przetłoczeniami i reflektorami narysowanymi kanciastą kreską. Auto samo w sobie prezentuje się majestatycznie, nawet w nudnej czerni, czy „handlowej” bieli. Widzieliście czerwonego Superba? Może być, ale wówczas luksusowa limuzyna staje się nieco bulwarowa. Ale potem wchodzi on… Cały w złocie. Podobno kobiety nie mają problemów z  rozróżnianiem kolorów, ale trudno jednoznacznie określić barwę Dragon Skin. Jest czymś pomiędzy złotem, a zielenią opalizującą na żółto. Tak czy siak, lakier wygląda doskonale w
każdą pogodę, nawet jeśli jest brudny jak labrador po jesiennym spacerze. Patrząc na samochody jeżdżące po naszych ulicach, można bez problemu być daltonistą, bo i tak nic nie stracimy. Wszędzie szare, bure, granatowe. Czasem śmignie jakaś oklepana czerwień. Trudno powiedzieć czemu decydujemy się na tak smętne i ponure auta. Mimo, że Skoda przewidziała genialny lakier Dragon Skin (wymagający dopłaty 2400 zł), to ile widzieliście na ulicy takich Superbów? No właśnie… Ale zielonego smoka nie da się nie zauważyć. Podczas kilkudniowego testu, jedyne czego mi brakowało, to „klikacza” z reklamy dezodorantu AXE, żeby zliczyć spojrzenia przechodniów i innych kierowców. Odważny kolor nie tylko przykuwa uwagę, ale i podnosi pewność siebie. Choćbyś siedział za kierownicą w dresie, to i tak czujesz się jak milion dolarów. A 19-calowe antracytowe felgi dopełniają całość jak idealne szpilki wieczorową kreację.

Waleczne serce

Wszyscy jak mantrę powtarzają, że liczy się wnętrze. I w pełni się z tym zgadzam, jednak zamiast wnętrza kabiny, bardziej interesował mnie aluminiowy piec mruczący pod maską. Smocze serce to najmocniejsza jednostka benzynowa 2.0 TSI o mocy 280 KM. 350 Nm maksymalnego momentu obrotowego przekazywane jest na wszystkie cztery koła, co pozwala osiągnąć pierwszą setkę po 5,8 sekundy. Przynajmniej według katalogu, bo w praktyce urządzenia pomiarowe wskazywały 5,4-5,5 sekundy. Za przeniesienie napędu odpowiada dwusprzęgłowa przekładnia DSG o sześciu przełożeniach. Możemy zmieniać biegi za pomocą łopatek przy kierownicy lub przełączyć ją w tryb sportowy. A wówczas smok chętnie pokaże swój temperament podczas procedury startowej. Wyłączamy ESP, lewa noga na hamulec, prawa na gaz. Smok nabiera powietrza w płuca, warczy do 4 tysięcy obrotów, a odjęcie lewej stopy spuszcza ze smyczy wszystkie 280 koni mechanicznych. Nie ma co obawiać się braku przyczepności. Nawet na lekko wilgotnej nawierzchni Superb wgryza się w asfalt i pędzi przed siebie. Równie przyjemnie co na prostej, szaleje w zakrętach i nie bez znaczenia jest tu obniżone o 15 mm usportowione zawieszenie. Napęd na cztery koła realizowany za pośrednictwem sprzęgła wielopłytkowego zapewnia pewne prowadzenie nawet w ciasnych łukach. W sytuacji podbramkowejpoczujemy jednak lekką podsterowność, ale chyba można ją wybaczyć ważącemu 1615 kilogramów smokowi?

Jedyne czego przy sportowej jeździe Superbem Sportline brakuje, to tego by zionął ogniem. Chociaż troszkę. Oczywiście „marchewek” z wydechu nie przepuściłby żaden ekolog, ale aż się prosi by cztery cylindry ryknęły nieco głośniej. Dwulitrowy smok mimo temperamentu nie jest zbyt łakomy. Nie dość, że nie domaga się ofiar z dziewic, to jeszcze wystarczy mu niecałe 9 litrów benzyny na dystansie 100 kilometrów. Oczywiście jeśli będzie chciał szybciej polatać, to z chęcią przekąsi i 13. Jednak w trasie przy spokojnej jeździe zadowoli się siedmioma litrami. A nie mówiłam, że smoki nie są złe?

Smocze komnaty

Wnętrze Skody Superb za każdym razem mnie zadziwia. To mały domek na kołach. Kabina jest niesamowicie przestronna, a wysocy kierowcy bez problemu znajdą dla siebie wygodną pozycję. Co więcej – nawet jeśli za kierownicą zasiada osoba o wzroście ponad metra osiemdziesięciu, z tyłu cały czas zostaje bardzo dużo miejsca na nogi. Wszechobecna czarna alcantara przełamana aluminiowymi wstawkami, to kompletne przeciwieństwo krzykliwego nadwozia. Fotele są bardzo wygodne, a dzięki zintegrowanym zagłówkom i lekko wyprofilowanym boczkom, wyglądają nieco sportowo i zapewniają przyjemne trzymanie boczne. Bagażnik Skody Superb przypomina hangar. Ogromna tylna klapa unosi się razem z szybą, by pomieścić aż 625 litrów bagaży, a po złożeniu tylnej kanapy – 1760 l. Smoczydło faktycznie jest „simply clever”, bo w bagażniku znajdziemy dużo schowków, haczyków i siatek, ułatwiających rozmieszczenie bagażu. Ciekawym dodatkiem są także parasolki umieszczone w przednich drzwiach.
Skoda Superb to doskonałe auto nie tylko dla handlowca, prezesa czy po prostu dla rodziny. Słusznych gabarytów liftback mierzy prawie 5 metrów (dokładnie 4861 mm), a mimo to nie sprawia problemów przy manewrowaniu, a auto jest łatwe do wyczucia. Najprzyjemniej jednak jeździ się nim w pojedynkę. Superb to dość rzadki typ auta, które potrafi w ogóle nie domagać się uwagi. Wracasz naburmuszony z pracy. Trzaskasz drzwiami jakby odrobinę za mocno. Silnik mruczy po odpaleniu. Czy w tym warknięciu usłyszałeś dezapropatę?… Nieważne. Jedziesz. Jedziesz i w połowie drogi orientujesz się, że nie skupiasz się na tym, że jedziesz. Auto prowadzi cię samo. Nie zadaje pytań, nie domaga się atencji. Gdy złe emocje opadną, jakoś przypadkiem zerkasz na przycisk zmiany trybów jazdy. Chwilę później silnik warczy już na sporcie. O ile wcześniej leniwie kołysałeś się na smoczym grzbiecie, tak teraz nieledwie z mieczem w dłoni jesteś gotowy podbijać świat. Ostre zakręty, auto sunące brzuchem przy ziemi. Kliknięcie łopatki zdajesz się czuć gdzieś pod żebrami. Wreszcie dojeżdżasz do domu. Brama garażowa zamyka się z cichym trzaskiem, a ty jeszcze chwilę przytrzymujesz dłonie na kierownicy. Z wydechu nieśmiało wypływają ostatnie obłoczki spalin, niczym dym z rozgrzanych smoczych nozdrzy. Miałeś zły nastrój? Kiedy? Nie pamiętasz. A gasząc w garażu światło
mówisz zielonemu smokowi „dobranoc mały”. I dasz sobie rękę uciąć, że w odpowiedzi usłyszałeś ciche warknięcie.

Zuzanna Krzyczkowska

Źródło: Menadżer Floty

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *