[Reportaż Tomasza Gorazdowskiego] Made in China

Chyba w żadnym innym mieście na świecie rozwój nie jest tak sprzężony z rozbudową dróg jak w Pekinie. Tyle że nic to nie daje. Kiedy w 1980 r. budowano pierwszą obwodnicę miasta, znaną pod nazwą drugiej obwodnicy (Second Ring), w Pekinie mieszkało 9 milionów ludzi. Potem, mniej więcej co 5 lat, budowano kolejne obwodnice, coraz bardziej oddalone od centrum.

Dziś w Pekinie mieszka blisko 25 milionów ludzi, dobiega końca budowa siódmej obwodnicy, która będzie przebiegać już poza granicami miasta, a będzie liczyć 940 km! To będzie drogowy kręgosłup powstającego megalopolis, w które zamienia się Pekin. Kiedy wchłonie 8 dużych ośrodków w prowincji Hebei, powstanie The Capital Economic Circle (nazywany Jing-Jin-Ji), który w połączeniu z Tianjin będzie liczyć 130 milionów mieszkańców – miasto-potwór. Chińczycy robią, co mogą, by jakoś rozwiązać problemy transportowe, ale nie na wszystkich polach ich działania są zakończone powodzeniem. Jeżeli chodzi o kolej i metro, to mają się czym chwalić. Supernowoczesne szybkie pociągi wyjeżdżają z Pekinu we wszystkie strony, a metro w stolicy należy do najlepszych na świecie. Ma już 18 linii o łącznej długości ponad 700 kilometrów. Budowane są nowe połączenia, a liczba stacji zbliża się już do 400. Codziennie korzysta z niego ponad 5 milionów ludzi. Pod ziemią w Pekinie jest zatem efektywnie, szybko i wygodnie. Za to na powierzchni…

W przyszłym roku liczba samochodów zarejestrowanych w Pekinie ma przekroczyć 6 milionów sztuk. Istniejące ulice nie są w stanie pomieścić tylu samochodów, dlatego stolica jest permanentnie zakorkowana. Władze Pekinu, Szanghaju, Guangzhou jak mogą, starają się ograniczyć liczbę rejestrowanych aut. Prawo do rejestracji pojazdu można wygrać na loterii (Pekin), można zdobyć na aukcji (Szanghaj). W 2010 r. w stolicy zarejestrowano 810 tysięcy pojazdów, rok później – po wprowadzeniu ograniczeń – tylko 174 tysiące. A żeby zniechęcić mieszkańców do rejestrowania samochodów poza największymi miastami, wprowadzane są ograniczenia, które zakazują ruchu autom na innych rejestracjach niż miejskie w godzinach szczytu czy na wyznaczonych drogach. Tak jest np. w Szanghaju.

W 2015 r. przygotowując się do obchodów 70. rocznicy zwycięstwa nad Japonią podczas II Wojny Światowej i chcąc zapewnić czyste, przejrzyste niebo bez smogu, na dwa tygodnie przed terminem parady wojskowej mającej być kulminacją obchodów wprowadzono specjalne regulacje, sprawdzone już podczas Igrzysk Olimpijskich w 2008 r. W dni parzyste mogły jeździć samochody, których rejestracje kończyły się parzystymi cyframi, a w nieparzyste dni miesiąca te z nieparzystymi numerami na końcu. Jednym zarządzeniem zredukowano liczbę samochodów znajdujących się w Pekinie na drodze o 2 miliony. I wszystko się udało. Podczas defilady niebo było przejrzyste jak źródlana woda. Normalnie wskaźnik zanieczyszczenia wynosi dla Pekinu 126 jednostek. W dniu parady było 17 jednostek. A jak zakazów nie ma, a Chińczycy chcą jechać, dochodzi do takich sytuacji jak stosunkowo niedawno podczas narodowego święta. Nawet chińskie drogi nie pomieszczą jednocześnie wszystkich Chińczyków w samochodach. To autoapokalipsa.

Nasuwają się zatem proste wnioski, że jeżeli chcemy poruszać się po Pekinie, to najlepiej metrem. Wyjątkowo poza godzinami szczytu tanimi dość taksówkami – jedną z 65 tysięcy taksówek, którą na pewno będzie Hyundai Elantra. Innych nie ma. Może to ostatnie chwile, by zobaczyć Pekin, jaki jest teraz. Na pewno do 2022 r., kiedy w chińskiej stolicy odbędą się kolejne Igrzyska Olimpijskie, znowu sporo się w mieście zmieni. Jak w 2008 r., Chiny będą się starały zadziwić świat i znowu im się to uda. Jakim kosztem? Wtedy zainwestowano 40 miliardów dolarów…

Niektórzy może powiedzą, że Pekin jest mniej ciekawy do oglądania niż Szanghaj, druga chińska supermetropolia, ale to kwestia gustu. Na pewno jest się gdzie zgubić w stolicy, jest co zwiedzać, jest czym się zachwycić. I zdecydowanie trzeba tam pojechać i zobaczyć jak inne, ale przede wszystkim fascynujące jest serce Chin, inne od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Miasto ogromnych kontrastów.

Z jednej strony jeżeli ktoś spodziewa się zobaczyć starych Chińczyków w białych podkoszulkach na ramiączka, siedzących w kucki koło swoich niewielkich parterowych domów, to tak, oczywiście takie miejsca jeszcze w Pekinie są. I to nawet w samym centrum – sąsiadują ze szklanymi wysokimi, jednolicie szklanymi ścianami wieżowców. Choćby koło Wangfujing, najbardziej ekskluzywnej ulicy w centrum miasta. Hutongów, bo tak nazywają się miejsca, gdzie jest jeszcze parterowa zabudowa, z jakiej kiedyś składał się cały Pekin, jest jednak coraz mniej. Z roku na rok mniej. Nie mają szans w starciu z wieżowcami i pożerającym wszystko biznesem. Białe podkoszulki nie mogą konkurować z białymi kołnierzykami.

Z drugiej strony nowoczesne szklane budowle, siedziby chińskich korporacji, twory stojące czasami jakby w przeciwieństwie do praw fizyki, są naprawdę wszędzie. Nieważne, czy jesteśmy w centrum, czy za czwartą czy piątą obwodnicą. Nie ma wątpliwości, że jesteśmy w sercu kraju, który gospodarczo zdominował świat.

Nowoczesność miesza się z historią. Kiedy idzie się z południowego zachodu, zza supernowoczesnego, oblanego wodą Krajowego Centrum Sztuki wyłania się Zakazane Miasto, a po prawej stronie jest coś, co historycznie można umieścić między nimi – Plac Tiananmen i mauzoleum Mao Zedonga. Od 1989 r. Plac Niebiańskiego Spokoju bardziej niż ze swoją bogatą i długą historią kojarzy się z masakrą 4 czerwca, kiedy na polecenie władz komunistycznych żołnierze i czołgi 27. Armii spacyfikowały demonstrację studentów.

Zakazane Miasto to oczywiście punkt, od którego najczęściej zaczyna się zwiedzanie miasta. Budowa zespołu pałaców, które stały się siedzibą dwóch ostatnich dynastii chińskich, Ming i Qing, rozpoczęła się na początku XV w. Niestety wskutek licznych pożarów do naszych czasów dotrwały w większości budynki dopiero z XVIII w. Obszar Zakazanego Miasta zajmuje powierzchnię 720 tys. m2, liczy łącznie 9000 pomieszczeń i otoczony jest w całości murem. W sumie na terenie Zakazanego Miasta jest ponad 800 pałaców i pawilonów. W 1987 r. zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO.

Jeżeli komuś wydaje się, że Zakazane Miasto obejrzy w godzinę czy dwie, to jest w błędzie tak dużym, jak duży jest ten zabytek. Jest jednak szansa, że po kilku godzinach spędzonych wewnątrz murów będziemy mieć jeszcze trochę siły, by udać się przez Park Beihai nad Jezioro Houhai. To tylko kilkadziesiąt minut piechotą. W Parku Beihai, który jak wszystko w Pekinie jest w rozmiarze XXL, znajdziemy takie zakątki, w których nie będzie dochodził do nas zgiełk miasta. Niełatwo znaleźć takie miejsce w stolicy. Za to dalej na północ, nad Jeziorem Houhai, znowu wpadniemy w pekiński wir. Nad brzegami jeziora, tuż obok największych na północy miasta hutongów, znajduje się kilkadziesiąt barów, kawiarni, w których można się zagubić na dłuższy czas, ale są także restauracje serwujące obowiązkowy kulinarny punkt programu wizyty w mieście – kaczkę po pekińsku. Mięso w grubej, ociekającej tłuszczem skórze podawane z cukrem… Brzmi może niezbyt zachęcająco, ale wystarczy raz spróbować, by zatracić się bez końca w tym daniu. Zresztą miłośnicy chińskiej kuchni, kuchni azjatyckiej, w Pekinie mogą spędzić długie miesiące w poszukiwaniu coraz lepszych restauracji i ciągle będą znajdować coś nowego, coś smaczniejszego.

Charakterystyczne jest to, że wcale nie trzeba szukać miejsc rekomendowanych w przewodniku Michelin, szukać miejsc z gwiazdkami. Bardzo często zwykła zapadła dziura, jadłodajnia w podziemiach, w której znajdziemy się przez przypadek, okaże się kulinarnym rajem, a smak pierożków czy zupy wonton będziemy wspominać do końca życia. W tych kulinarnych poszukiwaniach trzeba mieć trochę szczęścia i być otwartym na nowości. I z doświadczenia wiem, że jedno danie najczęściej w zupełności wystarcza na dwie osoby. Doncheng to inny polecany rejon miasta z dużą liczbą restauracji i barów.

Obserwowanie otaczającej nas rzeczywistości to jedna z największych przyjemności w Pekinie. Ciągle dzieje się coś, czego nie bylibyśmy sobie w stanie wyobrazić. W każdej chwili można pojechać w miejsce, jakiego nie ma nigdzie indziej – np. zajrzeć do Zony 798 na północy miasta. To obszar dawnych fabryk, teraz przerobionych na galerie, sklepiki, sale wystawiennicze. Tam najłatwiej zobaczyć, jak wyglądają Chińczycy, którzy nie chcą wyglądać jak Chińczycy. Warto zajrzeć w weekend na Panjiayuan Market, największy pchli targ w Pekinie. Dostaniemy tam prawie wszystko. Całe wycieczki przyjeżdżają pod np. Pearl Market, w którym bez problemów kupimy repliki zegarków za 50 złotych czy najnowszego iPhone’a, ok, coś podobnego bardzo do iPhone’a, za cenę za którą w Polsce moglibyśmy kupić szybkę do telefonu. Dowolny sprzęt markowych firm, o którym nawet te firmy nie wiedzą, że takie urządzenia są na rynku. Ale to też dobre miejsce na kupienie tanich pamiątek czy prezentów. A jeżeli ktoś umie się targować, to jest to bardzo tanie miejsce.

Do Pekinu warto wpaść na dłużej, ale jeżeli to nie jest nasz właściwy cel, to można zatrzymać się w drodze w inne miejsce. Mając ważny bilet na dalszą podróż, w stolicy, Szanghaju czy Kantonie możemy spędzić bez wizy aż trzy dni.

Tomasz Gorazdowski
Program III Polskie Radio

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *