O tym, jak pokochałem piłkę i… Jaguary.
Może to się komuś wyda dziwne, ale dotąd nie oglądałem piłki nożnej. „Wiemy, jesteś przecież grubasem. Każdy widzi, że taki to od piłki stroni” – czekam na chór złośliwców. Muszę posypać głowę popiołem. Faktycznie biega-nie za kulą ze skóry mnie nie kręci. Naraziłem się komuś? Ale przynajmniej napisałem prawdę! Grałem kiedyś w nogę, gdy to było na czasie – w podstawówce i ogólniaku. Raz zrobili mnie nawet sędzią, ale mimo odpowiedzialności jakoś się nie wkręciłem. Wolałem za to judo i siłownię, czemu zawdzięczam ciut sterany życiem organizm, pourywane – tu i ówdzie – ścięgna oraz szarpnięty kręgosłup. Od piłki wolę też rower, narty, a nawet chodzenie z kijami, czyli nordic walking. Nuda? Może, ale się ruszam. Zarzut, że jestem, jaki jestem, bo akurat nie bawi mnie futbol, nie ma sensu.
Starałem się oczywiście od czasu do czasu oglądać różne mecze (ba, nawet się żeniłem akurat w tym momencie, gdy Polska przerżnęła z Czechami na Euro), ale na żywo kopaczy nie oglądałem. I to był w sumie błąd, bo dla takich niedowiarków jak ja powinno się organizować stadionowe wycieczki obowiązkowe. Dostałem ostatnio zaproszenie, które – ku mojemu własnemu zdziwieniu – przyjąłem. Każdy by przyjął, bo wielu z chęcią porzuciłoby swoje pielesze, żeby na dwa dni odwiedzić Moskwę. Tak, byłem na piłkarskim World Cup 2018! Dzięki uprzejmości Kii, która sponsoruje liczne sporty (żeby wspomnieć choćby o tenisie), mogłem uczestniczyć w spektaklu z początku mało dla mnie zrozumiałym, ale wspaniałym i wzruszającym.
Najpierw na moskiewskim Placu Czerwonym kibice naszej jedenastki mnie rozbawili. Jak tu się nie uśmiechnąć, gdy z kilku tysięcy buńczucznych nieco gardeł wyrwało się: „Polacy, gramy u siebie!”? Z jednej strony mauzoleum Ilicza Lenina, z drugiej słynny GUM – dom towarowy z czasów komuny, dziś po brzegi wypełniony torebkami od Vuittona, szpilkami od Louboutina czy innym modowym szajsem, ładnym, lecz wściekle drogim. Naprawdę byliśmy „”, choć tylko przez kilka godzin. Na stadionie Spartaka, gdzie nasi zmierzyli się z drużyną Senegalu, było genialnie. Do końca życia będę pamiętał wspólne śpiewanie hymnu, a także – również wspólne i baaaardzo głośne – dopingowanie biało-czerwonym. Wiemy wszyscy, że to nie był fajny mecz i że nasi się nie pokazali. Dla mnie jednak istotne jest to, że chcę jechać na kolejny mecz – wszystko jedno gdzie. Może być w Poznaniu, Warszawie czy Zabrzu, bo ja i tak nie rozumiem zależności piłkarskiego świata i nie kumam, kto i dlaczego jest na kogoś obrażony, wściekły czy agresywny. Na to przyjdzie czas później. Ważne, że Kia – jako sponsor piłki – zdobyła dla świata kolejnego kibica. Czy to oznacza, że od razu polecę do salonu, żeby sobie fundnąć Cee’da czy innego Sportage’a? Bez przesady. Ale efekt ich aktywności jest niezły, przyznacie sami – Jemielita zaczął się przyglądać piłce.
Skoro już o sporcie napomknęliśmy, to… kończyłem ten felieton na kolanie, w Moto Parku w Ułężu pod Rykami. Wcale się jednak nie zamierzam z tego tłumaczyć, bo czas spędziłem uczciwie, w pracy – testowałem (z biglem i od rana do wieczora) samochód może nie najmłodszy, ale za to wyjątkowo charakterny. Mowa oczywiście o Jaguarze F-Type, w którym – od razu napiszę – jestem zakochany, bo to jest kot, prawdziwy kot jak na brytyjską markę przystało: dziki jak cholera, szybki, głośny ostentacyjnie i jeszcze cholernie niebieski, żeby z daleka było go widać. W 3 dni nakręciłem nim po całej Polsce prawie 1000 kilometrów, z czego setkę lub nawet dwie zrobiłem na torach wyścigowych. Z każdym kolejnym kółkiem nabierałem przekonania, że to jest właśnie to – F-Type jest taki, jak lubię. W dodatku nie z tych najmocniejszych – miał tylko 340 koni i napędzaną tylko tylną oś, i wyłączaną elektronikę, co wielbiciele jazdy bez limitu kochają najbardziej, i tryb „dynamiczny”, żeby jeszcze szybciej zmieniać przełożenia.
Tak sobie myślę, że 340 koni pozwala jechać naprawdę szybko, a więc… kolejny Jaguar na rynku – I-PACE – powinien być jeszcze bardziej dynamiczny. To elektrowóz, któremu przyjrzałem się bardzo uważnie na ostatnich targach EkoFlota. Wygląda rzeczywiście fantastycznie, ma dwa silniki (łącznie 400 KM), projektanci obiecują osiągi od minimalnych obrotów i przy tym nie zapomnieli, że frajda z prowadzenia wiąże się czasami z odrobiną hałasu. F-Type na obrotach ryczy wspaniale, a gdy się w nim zmienia kolejne przełożenia, to – choć jeździłem V6, a nie „fałosiem” – strzela w wydechy jak haubice na poligonie artyleryjskim.
W elektrycznym Jaguarze hałasu z silników brak. Ponieważ buczenie elektryka nikomu przy zdrowych zmysłach się nie podoba, ktoś połączył ważne fakty i w tym aucie zamontował odpowiedni generator dźwięków. Jedziemy więc ekologicznie, zeroemisyjnie, ostro i dynamicznie, ale już nie w świecie niemal całkowitej ciszy. Zaczyna mi się to podobać jak te mecze z Kią. Znaczy, będę chciał więcej…
PS. Do EkoFloty to ja jeszcze wrócę. Mam w tej materii swoje przemyślenia!
Rafał Jemielita
Ten i inne felietony możesz przeczytać w interaktywnym wydaniu Menadżera Floty.
Felieton pierwotnie ukazał się w magazynie Menadżer Floty: Forum Biznesowe (wyd. 6/2018)