[W MAGAZYNIE] Polski się uczę! – felieton Rafała Jemielity w Menadżer Floty

A co, nigdy nie jest za późno. Gdy przy tym nikt nie cierpi, może być fajnie. Turystycznie będę dziś Was zapychać? Skądże! Prawda jest jednak taka, że przez ostatni miesiąc jechałem. W zasadzie to nawet „jechałem, jechałem, jechałem, ciągle jechałem” – jak zapewne napisałby jakiś Reymont czy inny Prus.

Faktycznie. Pokonałem tysiące kilometrów, przemierzając własny kraj – wystartowały bowiem pokazy Suzuki, w których bawiłem się w konferansjera. Coś opowiadałem, zdjęcia sobie robiliśmy na fejsbuki, czasem były też pogaduchy z ludźmi o tym, jak się kręci Automaniaka i czy w „Playboyu” naprawdę biegają gołe panienki.

Nuda? Wcale nie. W ludziach jest bowiem siła, ciekawość i mnóstwo fajnych informacji. Dla mnie – dziennikarza nie tylko przecież od samochodów – był to ogromny zastrzyk energii. Z jednej strony ludzi interesują nowości i stąd mój spicz o nowym Swifcie, z drugiej – gdy już kończyłem „performować” na scenie – ludziska opowiadali fantastyczne historie o swoim życiu i regionie. Ślązacy żartowali z Sosnowca, Kraków miał dystans do Warszawy, a we Wrocławiu wszyscy dziwnie zapatrzeni na Lwów. Było bardzo zabawnie!

Tym razem moja podróż układem na mapie przypominała literę U, z grubsza oczywiście. Wystartowałem z Warszawy, żeby rychle zjechać na południe, do Lublina i Rzeszowa. Potem na zachód – przez Nowy Sącz do Krakowa i na Górny Śląsk. W końcówce byłem „prawiejakarmiaradziecka”, czyli na Wrocław, Wałbrzych, Zieloną Górę i Szczecin. Kawał Polski, co?

Przejechałem nasz kraj różnymi drogami, na niejednej stacji benzynowej wcinając hot dogi i zapijając się kawą, raz genialną, innym razem obrzydliwą jak wywar ze starych skarpet. Jakie z tego płyną wnioski? Oj, całe mnóstwo. Na przykład takie drogowe – do Wrocławia można dojechać w 3 godziny, a jest tam 350 kilometrów. Dwa razy bliżej jest do Lublina, ale też się jedzie… 3 godziny. Z Rzeszowa do Krakowa można za to polecieć niczym strzała, ale już przez gród Kraka trzeba się przeczołgać (bo trudno mówić o jeździe z prędkością 2 km/h). Śląsk ma najlepszą komunikację drogową, ale w zaułki Katowic w godzinach szczytu też wjeżdżać nie wolno.

Wrocław? Cóż, piękny i bardzo lubię, choć męczący – dużo świateł, ruch idzie raczej powoli. Wałbrzych? Kocham pasjami to miasto, z którego wiele osób żartuje. Kocham, ale choć mam tam ulubioną rodzinę, jeżdżę rzadko. Dlaczego? Bo dojechać z Wrocławia przez Świdnicę to koszmar, a droga – taka sprytna przez pola, która wbija się na wałbrzyskim południu – od lat rozgrzebana. Sama końcówka była spokojna i zrelaksowana, bo do Szczecina fajnie się pruje autostradą w… Niemczech.

Widziałem piękne dziewczyny (moim zdaniem najfajniejsze w Lublinie), zajadałem się pierogami w Zabrzu (najlepsze w Polsce na ulicy Wolności, innych próbować nie ma sensu), najdroższe parkingi znalazłem na wrocławskiej starówce, zaś najgorsze dziury były w Sosnowcu. Najciekawsze i zapomniane zabytki są za to na Górnym Śląsku, architektura to z kolei Dolny Śląsk, a Szczecin to już prawie powiew morza. Tak, wiem, nie jest nad morzem. Ale całkiem niedaleko, a że jeszcze mają niedługo zbudować tunel w Świnoujściu – od dzieciństwa ulubionym jak Wałbrzych – Polska nam rośnie w siłę.

Rośnie też motoryzacja, o czym świadczą choćby ostatnie targi w Poznaniu. Niby już za nami, ale wspomnieć warto raz jeszcze: 135 tysięcy zwiedzających i liczba ta ciągle rośnie. Fajnie było obejrzeć halę Volkswagena i pół hektara powierzchni wypełnionej Mercedesami, były świetne maszyny Fiata, Jeep i Alfa Romeo Stelvio, z którą najchętniej poromansowałbym we własnym garażu. Napęd na tył – kusi.

Na razie jednak trzeba wracać w domowe pielesze, ciesząc się rekordowym zużyciem Suzuki. Możecie w to wierzyć lub nie, ale S-Cross – z litrowym silnikiem z turbo – spalił mi tylko 6,5 litra na setkę. Myślę, że test całkiem wiarygodny, bo przez ostatni miesiąc stuknęło na liczniku prawie 6 tysięcy kilometrów. Było co oglądać, a i szykują się niezłe nowości. Lecę do Japonii, żeby pojeździć prawdziwymi kei-carami. Pudełka na kołach zawsze mnie fascynowały. A jeszcze bardziej takie długie podróże, gdy się człowiek odrywa od redaktorskiego biurka. I Polski może się pouczyć z całkiem innej perspektywy.

Rafał Jemielita

Artykuł ukazał się pierwotnie w magazynie Menadżer Floty (wyd. 05/2017)

Czytaj także na www.ewydanie.menadzerfloty.pl >>>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *