[W MAGAZYNIE] Polowanie na okazje

Ludzką rzeczą jest błądzić. Nie chodzi tylko o proste błędy jak ten w ostatnim felietonie, w którym pomyliłem zdobyte kategorie prawa jazdy (miało być zdobycie prawka A, wyszło zaś B – mam nadzieję, że mi wybaczycie pośpiech i redaktorskie niedopatrzenie). Czasem człowiek błądzi też w sieci, przeglądając np. tysiące ofert sprzedaży aut. Jako że nadszedł czas oszczędności i leasing czterech kółek powyżej 150 tys. jest bez sensu, postanowiłem pobłądzić w używkach. I to takich bardzo, bardzo tanich…

Rafał Jemielita

Dwadzieścia tysięcy. Czy to jest dużo, czy mało? Pytam o złotówki, a nie euro czy funty, od razu uściślę. Załóżmy od razu, że ta kwota na pewno nie wystarczy na samochód. Na nowy samochód, bo używkę jakąś oczywiście znajdziemy. To już wiecie, o czym Jemielita będzie pisać tym razem – sensownym wydawaniu pieniędzy na sensowne samochody. Odpalam więc grzecznie Allegro i wrzucam w wyszukiwarkę odpowiednie warunki brzegowe: cztery koła z napędem jednak całkiem zwyczajnym, nie czepiam się mocy i wyposażenia (obstawiam więc chybił trafił), jeszcze przebieg (100 tys. km – ani dużo, ani mało). W zasadzie ten ostatni parametr nie ma większego znaczenia, bo w Polsce mamy samych uczciwych handlarzy i trudno znaleźć auto z przebiegiem większym niż 300 tys.

Naprawdę, u nas wszystko jest nowe, używane delikatnie, prawie virgo intacta. Dlatego wyskakuje całe mnóstwo zmechanizowanych dwudziesto- i więcej latków, co to „Niemiec pod kocem hodował i jeździł tylko raz w tygodniu do kościoła”. Gdybym wierzył takim zapewnieniom, dawno wąchałbym trawnik od spodu – z tymi uczciwymi handlarzami to chyba wyczuwalna dla każdego, oczywista ironia, bo wiadomo, że między Odrą i Bugiem kręcimy liczniki aż miło. Niby to karalne, ale nie słyszałem, naprawdę, o solidnym procesie oszustów.

Prywatnie kusi mnie, żeby mieć maszynę z milionowym przebiegiem! Może być nawet dwa i więcej milionów, byle informacja nie była na gębę, lecz U-DO-KU-MEN-TO-WA- -NA i żeby auto wyglądało na takie, co ten milion przejechało po dziurach polskich, niemieckich, szwedzkich czy holenderskich, zresztą bez znaczenia. Ale to oczywiście nierealne. Pozostaje liczyć na uczciwość handlarza (żartuję z samego siebie) lub przypadek (ale to jak w Lotto, zdarza się raz na… parędziesiąt milionów grających). No to co mam zrobić z tymi 20 tysiącami, ciepnąć (tak po śląsku sobie pozwolę) do kanału? Za mało na coś fajnego? Nie, można przecież spróbować pewnej alternatywy. Wiem, że nie będzie dla każdego i nie do wszystkich moja propozycja trafi, ale za to będzie na czasie i zgodna z trendami. Za te 20 tysięcy warto poszukać YOUNGTIMERA! Po ludzku? Samochodu, który ma ćwierć wieku. Albo nawet ciut starszego, ale jednak w miarę szybkiego, z werwą. Pełno takich było w latach 80., w dodatku definicja jest miękka, czyli jak coś wpadnie w ręce z „dziewięćdziestych”, można będzie podciągnąć i się chwalić.

Czemu to takie fajne? Bo jeździ co najmniej tak samo dynamicznie jak bezosobowe auta Anno Domini 2019. Wiem, że teraz jest precyzyjniej, że elektronika i że ułatwia mi życie, ale na co dzień, ba, także na długą trasę, można pojechać właśnie youngtimerem. Na przykład Mercedesem W201, czyli 190. Albo W124 – nazywanym „baleronem”. Coś japońskiego? Marzenie to Toyota AE86, maszyna iście genialna, praojciec (albo matka, bo w końcu Toyota jest rodzaju żeńskiego) driftingu. Po drodze, na liście Waszych poszukiwań, będą Saaby 900 (także turbo), VW Golfy (choć Jetta ładniejsza), BMW E30, Volvo 740 czy Citroëny XM. Wiem, że te ostatnie ciekną, ale też trzeba pamiętać, że po dziurach nie jadą, lecz… płyną. Każdy z tych modeli ma coś, czego masówka z salonu długo mieć nie będzie. Duszę, panowie, duszę! Warto w nią inwestować, bo karma się zwraca i to także finansowo – takie samochody tańsze już nie będą. Co z bezawaryjnością? Stary nie musi się jakoś strasznie psuć, bo youngtimery są przecież sprzed ery pakowania światłowodów pod maskę. Klimatyzacja, ABS i wspomaganie – tego wcale nie wymyślono dziś, nawiasem mówiąc. Youngtimer może być wygodny, może nie mieć wielkiego przebiegu (znalazłem Mercedesa W201, który ma prawdziwe trzy tysiące na liczniku), bez wątpienia ma klasę i świetnie może się prezentować. Nie wierzycie? To wpadnijcie do mnie do garażu!

PS. Sprawdziłem raz jeszcze ceny Toyoty AE86. Wychodzi ze dwa, a może i trzy razy dwadzieścia tysięcy, czyli… przesadziłem. Ale jak się człowiek rozmarzy, to tak wychodzi. Nie bierzcie mi tego za złe. Idzie o polowanie na okazje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *