[W MAGAZYNIE] Moją pasją jest życie – rozmowa z Bogusławem Lindą

O byciu wiecznym chłopcem, zamiłowaniu do gadżetów, miłości do kuchni i przygód, idealnych kołdunach i niechęci do bycia aktorem, rozmawiamy z Bogusławem Lindą.

 

Rozmawia Piotr Wielgus

 

MF: Często w wywiadach Pan powtarza, że nie lubi Pan zawodu aktora, że w Pana naturze nie leży obnażanie się, pokazywanie siebie, że jest Pan wstydliwy. Co więc tak naprawdę napędza Bogusława Lindę? Co jest jego pasją?

BL: Życie. Adrenalina. Ciekawość świata. Lubię uciec od ludzi, pobyć samotnie w pięknym miejscu. To przeciwność aktorstwa, ekshibicjonizmu. Aktorstwo to zawód, który wykonuję, nie muszę go kochać.

 

MF: Ale wytrwał Pan długo w tym zawodzie.

 BL: Z czegoś trzeba żyć (śmiech).

 

MF: Zgadza się, ale to nie jest tak, że wytrwał Pan dzięki ludziom, którymi się otaczał, dzięki swoim mistrzom? Nazywa ich Pan po imieniu. Andrzej Wajda był dla Pana kimś wyjątkowym. Przyjacielem?

BL: Przyjacielem to może za duże słowo. Mistrz, opiekun – to właściwe określenie. Coś w tym jest. Być może, w tej chwili nie zdajemy sobie jeszcze z tego sprawy, bo wielkie legendy powstają najczęściej kilka lat po śmierci. Polacy, ale zresztą nie tylko, bardzo często nie cenią swoich wieszczów za życia. Nie doceniamy liderów narodu, wizjonerów. Andrzej należał do takich osób, o wartości

których dokładnie przekonamy się dopiero po latach. On nas na swój sposób wychowywał swoimi filmami. Był patriotą, kochał Polskę i robił o niej filmy, o czymś wyraźnie chciał nam w nich powiedzieć. Te filmy mnie ukształtowały w jakiś sposób, ukształtowały moją wrażliwość filmową, wrażliwość na Polskę. To nie znaczy, że ja wszystkie filmy Wajdy kocham, bo niektórych nie znoszę. Ale one były jakieś, o czymś.

 

MF: Czy postać Strzemińskiego, głównej postaci Powidoków, to najtrudniejsza rola w Pana życiu?

BL: W pewnym sensie tak, ponieważ była bardzo trudna fizycznie i psychicznie. Fizycznie dlatego, że chodzenie o jednej ręce i nodze skończyło się nastawianiem kręgosłupa, paraliżem lewej ręki. Przez dwa miesiące dochodziłem do tego, by w ogóle władać tą ręką. Do tej pory nie jest w pełni sprawna. Tyle to kosztuje. A psychicznie, bo wiedziałem, że scenariusz jest dosyć słaby. Wiedziałem też, że prawdopodobnie to ostatni film Andrzeja, że nie można mu odmówić. I tak bym mu nie odmówił, bez względu na okoliczności, bo Andrzejowi się nie odmawia. Musiałem to zagrać, a bałem się strasznie, bo jakbym zagrał to źle, to wyszłoby, że to ja mu popsułem film. Bo tam nie było innej roli, była jedna, Strzemińskiego. Musiałem się starać, żeby się obronić, a to kosztowało mnie bardzo dużo.

 

MF: Andrzej Wajda powiedział, że zrobił Pan mu film. Więc chyba warto było.

BL: To było miłe z jego strony, wiele dla mnie znaczyło.

 

MF: Czy widzi Pan wśród współczesnych twórców, reżyserów postacie, które mogą zastąpić Mistrza? Czy to w ogóle możliwe?

BL: Oczywiście! Są, widzimy tych ludzi. Pawlikowski, Smarzowski, w Polsce jest wielu świetnych reżyserów robiących fantastyczne filmy. Zresztą to widać po widowni, nasze filmy mają większą widownię niż produkcje z Hollywood, co kiedyś było nie do pomyślenia.

 

MF: Przepraszam za to pytanie, ale muszę. Czy lubi Pan postać Franza Maurera? Pytam dlatego, że ja jestem z pokolenia, które zachłysnęło się Psami. Znaliśmy dialogi na pamięć.

BL: Nie mam do tej postaci jakiegoś osobistego stosunku. Aczkolwiek na pewno Franz zmienił mnie z aktora ambitnego w aktora popularnego.

 

MF: Pokazuje się Pan w towarzystwie dobrych zegarków, dobrych samochodów, ale też jeździ Pan na Harleyu, konno. Skąd te zamiłowania?

BL: Jesteśmy dzieciakami. Faceci lubią dobre gadżety. Ja jestem gadżeciarzem. Kiedyś, jak paliłem, lubiłem mieć dobrą zapalniczkę, papierośnicę. Tak samo lubię mieć fajny motocykl czy fajnego konia i fajne siodło na tego konia. Przecież na tym to polega. Nie sama jazda konna jest najważniejsza, a to, że mogę przy okazji sobie kupić fajne ostrogi, kapelusz, siodło. Jeśli jeżdżę samochodem, to lubię jechać dobrym samochodem. Jak mam zegarek, to najlepszy.

 

MF: Udało się zjeść w końcu takie kołduny, jak robiła babcia?

BL: Nie. Nie udało się uruchomić sześciu smaków na języku. Jak mawiał dziadek, „kołdun na język położony ma pluskać w trzynastu miejscach”. Nie wyszło. Musi być do tego stary baran. Ja to zrobiłem z za dobrego mięsa, zbyt młodego. To mięso musi być stare, tłuste. Trzeba dodać do tego odpowiednie proporcje rosołu, to wszystko musi pływać w środku. Aż muszę przełknąć ślinę… (śmiech).

 

MF: Kocha Pan dobrze zjeść, kocha Pan dobre wino, dobrą whisky. Nie udało się swego czasu z „Prohibicją”. Nie myśli Pan czasem, żeby otworzyć jakąś swoją, niewielką restaurację, miejsce, do którego będzie Pan wracał?

BL: Nie, to jest niemożliwe. Wtedy nie wiedzieliśmy o pewnych niuansach, wymaganiach klientów. Również nasze wyobrażenia były zupełnie inne. Klient sobie wyobrażał, że my tam będziemy codziennie stali, obsługiwali, uśmiechali się i robili sobie zdjęcia. W związku z tym, tak samo jak padły restauracje w Stanach Zjednoczonych, firmowane przez aktorów i gwiazdy, tak samo nie udało się w Polsce. Nie był to do końca nasz pomysł, wkładali w to pieniądze zawodowi biznesmeni. My byliśmy tylko twarzą.

 

MF: Krąży taka legenda, à propos Pana kolegów, z tamtych czasów „Prohibicji”. Rzeczywiście uratował im Pan życie podczas rejsu na Bahamach?

BL: Płynęliśmy łódką, która miała zetlałe żagle, których nie można było postawić. Ciągnęliśmy za sobą ponton. Cuma się wkręciła w śrubę, a był przybój i ściągało nas na rafę. Bez wątpienia uderzylibyśmy w tę rafę, a tam rekinów było od groma. Ja miałem butlę, bo uczyłem ich nurkować. Niestety, nie były napełnione, były prawie puste. Skoczyłem pod łódkę, zacząłem ciąć te liny, aż mi zabrakło tchu.

Raptem nastąpiło po prostu odcięcie. Wyrzuciłem ustnik, ciężkie butle ciągnęły mnie w dół. Wynurzam się ledwo w tych płetwach i co widzę? Zbyszek Zamachowski stoi

i robi mi zdjęcia. Ja, ledwo żywy, usiłuję krzyknąć „linę!”, a on stoi i cyka. Myślałem, że albo umrę ja, albo za chwilę on, jak go dorwę. Tak było. Ale ich uratowałem. I siebie przy okazji też.

 

MF: Życie.

BL: Życie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *