„Robert Kubica zaskoczył ekspertów. Polak stracił szanse przez błąd inżynierów Williamsa?”. Takie cuda wyczytałem w jednym z portali WWW – wielkim, powszechnym, na całą Polskę. Cieszę się, że mamy takiego kozaka w Formule, ale zdecydowanie bardziej kręcą mnie inne informacje. Może Was zaskoczę, ale napisy na autobusach też są ciekawe.
tekst: Rafał Jemielita
Dlaczego pan, panie Jemielita, jeździ autobusem? – to pytanie pada często i za każdym razem grzecznie na nie odpowiadam. Prócz tego, że kocham samochody i nie mogę się bez nich obejść, staram się od czasu do czasu włączać zdrowy rozsądek. Sami wiecie, że jestem facetem raczej obszernym i że łatwo ten stan wytłumaczyć. „Je na pewno 4 kilo golonki dziennie i zapija piwskiem”? Nie, choć to – przyznaję – całkiem kreatywne podejście. Nie lubię golonki – po pierwsze. Piwo pijam, ale rzadko i głownie latem. Myślę, że średnio ok. 20 butelek rocznie może się cudem zbierze. Piwosz, sam to jawnie deklaruję, ze mnie raczej słabawy… Tuszy się oczywiście nie wyprę, bo przecież mnie znacie, ale nie wiecie, że okrągły, a jednak lubi się ruszać.
Kocham rowery, właśnie wróciłem do żeglarstwa, daję się zagonić (nie znaczy, że całkiem chętnie) do rąbania drzewa, sprzątania, generalnie pot na czole nie jest mi obcy. Dzięki mojej eko-świadomej małżonce wiem też, że za dużo znoszę plastikowych torebek ze sklepu, że trzeba segregować śmieci i że – no, właśnie (!) – samochód czasem warto zamienić na rower. Albo na autobus, bo nim jeździ więcej niż jedna osoba.
Dochodzimy do zwyczajnej matematyki, a przecież dodawać, odejmować, dzielić i mnożyć każdy dorosły potrafi. Autobus jest bardziej eko, bo zabiera więcej, rozkładając (w sensie statystycznym) smrodki z rury wydechowej na większą populację. Nie chodzi bynajmniej o sztuczne dowody, ale – paląc, ile pali – jest dla środowiska zdecydowanie bardziej przyjazny niż zwykłe auta. Popatrzmy na swoje zwyczaje! Kto rano zabiera sąsiadów ze sobą? Kto podwozi ich dzieciaki do szkoły, bo „po jakiego grzyba wyciągać tyle aut z garażu?”. Gdybyśmy żyli w świecie cywilizacji ludzi myślących – powiedzmy jak w Norwegii czy Niemczech – alternatywa nikogo by nie dziwiła. Jemielita na rowerze? Czemu nie. Prezes biegający do pracy? Jak najbardziej! Nawiasem mówiąc, to nie są żadne fanaberie. Do pracy biegał Stefan Batory, który założył, wykreował, stworzył i zorganizował iTaxi. Biegał! Ze sobą miał coś na zmianę, brał prysznic, koszule woził do pracy raz w tygodniu. To jest mój przykład modelowy. Autobusy? Pomyślcie, że są naprawdę eko i wcale nie świadczą o tym napisy nad ich oknami. W moim rodzinnym mieście, w cudnej Warszawie, mamy hybrydy i – na niektórych trasach – wozy elektryczne. Zamykamy też niektóre ulice (brawo dla prezydenta Trzaskowskiego!), bo ciężkie maszyny nie muszą hałasować na piękniejącym Krakowskim Przedmieściu. Można się przejść, jest metro, tramwaje i samochody, z których korzystać trzeba z głową. Może spróbujecie car sharingu? Ja już jeździłem „Pankiem” i „Traficarem”, teraz chcę spróbować elektrycznych BMW i3 w barwach innogy.
Rowery miejskie? Ludzie, naprawdę działają. Wiem, że są ciężkie i nieco toporne, ale przecież nikt na nich nie będzie uprawiać Wyścigu Pokoju. Można nim jechać za darmo (do 20 minut), a w takim czasie spokojnie przejedziecie dwa-trzy kilometry. Bez korków. Bez smrodzenia innym. Bez stresu, a za to z masą naturalnie wygenerowanych endorfin. Przydadzą się na ściganie Kubicy, gdy w garażu znowu coś położą inżynierowie Williamsa i człowiek będzie się przed telewizorem irytował.