[Gorazdowski w podróży] Niezły Meksyk

Pierwszy raz w życiu postanowiłem udać się na krótki urlop z biurem podróży. Nie, na początek nie poszedłem na całość, nie byłem ani przez 10 dni, ani przez 2 tygodnie w tym samym ośrodku, z tym samym zestawem ludzi. Ciągle to nie do przeskoczenia dla mnie, że tyle się dzieje dookoła, tyle można zobaczyć, a ja jak kołek uwiązany do basenu, pory kolacji i występu artystycznego wieczorem. To za duże wyzwanie dla mnie. Ale czy na pewno?

Poleciałem do Meksyku, na półwysep Jukatan, gdzie jest co oglądać. Zdecydowałem się tylko na lot z biurem podróży i potem na dwa dni w kurorcie, resorcie, kompleksie „all inclusive”. Samolot w barwach biura podróży leciał do Cancun jakby na jedynce ewentualnie na luzie. Trzynaście godzin zabrało mu dotelepanie się na miejsce, ale najważniejsze, że się udało. Pod koniec podróży już wiedziałem, że „rolnik” – tak go ochrzciłem – ma pewne kłopoty z żoną, on chciałby mieć dzieci, ona jeszcze nie. Że zajmuje się tym, a tamto go nudzi. Lekarze z ostatniego rzędu tak intensywnie rozprawiali o stanie polskiej służby zdrowia, że w zasadzie czuję się już ekspertem w tej dziedzinie. Języki rozwiązywały się ludziom w miarę opróżniania kolejnych, kupionych w sklepie bezcłowym butelek. „Dopiero się będzie działo, jak będziemy wracać tym samym samolotem czarterowym, kiedy wszyscy już się poznają i będą ze sobą za pan brat” – pomyślałem. Na szczęście do Warszawy lecieliśmy w nocy i większość towarzystwa zmęczona urlopem przespała cały lot.

Mimo że w Cancun lądowaliśmy koło 21, było… o, jakże przyjemnie ciepło, komfortowo, cieplutko, wilgotno. Lepkie powietrze powoli wpełzało w rękawy, w nogawki. Trzeba było tylko przetrwać noc, w miarę możliwości ją przespać i ruszyć w głąb lądu, a konkretnie wzdłuż linii brzegowej na początek. No właśnie. Na początek wylądowałem w ośrodku „Royalton Riviera Cancun all inculusive” kilkanaście, kilkadziesiąt kilometrów od samego Cancun. Blisko 1000 pokoi!

meksyk8

„To musi być istny koszmar – pomyślałem. – Taka masa ludzi. Pewnie siedzą sobie na głowie przez cały czas”. I co? I okazuje się, że żadne moje obawy się nie spełniły. Trochę dlatego, że projektanci ośrodka, Meksykanie, pomyśleli prawie o wszystkim, za co dostali wiele nagród. Przede wszystkim Royalton jest położony na bardzo dużym terenie, nad samą wodą. Dookoła nie ma praktycznie żywej duszy, żadnych zabudowań, innych hoteli, więc plaża była tylko dla mieszkańców ośrodka. Długa, piękna, czysta plaża, no i Morze Karaibskie było odpowiednio niebieskie w tym miejscu. Teren hotelu podzielony jest na trzy części. Jedna przeznaczona jest dla rodzin z dziećmi, druga jest wspólna dla wszystkich, trzecia przeznaczona tylko dla dorosłych, dzieci tam wstępu nie mają. Kids free zone – fantastyczne rozwiązanie dla tych, którzy przyjechali faktycznie trochę wypocząć.

Dziewięć restauracji ze znakomitym jedzeniem. Restauracja sushi, śródziemnomorska, włoska, rybna, ze stekami, z kuchnią międzynarodową. A jak all inclusive, to w każdym calu. Jedzenie było na poziomie 6 plus. A śniadania? Matko święta, takiego bufetu nie widziałem w żadnym innym hotelu na świecie. Było tam wszystko. Dosłownie wszystko. Wystarczy powiedzieć, że same jajka podawane były na 14 sposobów! A do śniadania szampan albo polska, nasza najbardziej znana za granicą, wódka. Jak kto sobie winszuje. Takie wczasy nie są dla tych, którzy marzą, że wrócą szczuplejsi. No i napoje i drinki, serwowane przez cały dzień bez ograniczeń.

meksyk7

Ponoć w podobnych okolicznościach przyrody, w innych miejscach na świecie, rodacy uważają, że wypiją cały zapas alkoholu, jaki jest w hotelu, tu jednak było kulturalnie. Kilka basenów. Różne animacje i występy wieczorem, kasyno. SPA, jedyna chyba rozrywka dodatkowo płatna. W końcu złapałem się na tym, że zupełnie nie chciało mi się wyjeżdżać. Gospodarze Royalton Riviera Cancun postawili sobie za cel, by goście byli bezwarunkowo ze wszystkiego zadowoleni i w ogromnej większości są. Na naszego rolnika z samolotu wpadłem tylko raz, więc okazuje się, że znowu bałem się trochę na wyrost.

Rozpędziłem się. Tylko o pobycie i o cielesnych uciechach, a gdzie o zabytkach Meksyku, Jukatanu i Quintana Roo? No właśnie. Gdzie? Może w następnym numerze, a teraz jeszcze o miejscach do spania w innych częściach półwyspu. Bo to ciekawe. Z Cancun uciekać trzeba jak najszybciej. Wielkie hotele wielkich światowych sieci, nieciekawe miasto niewiele starsze od niektórych moich ukochanych podkoszulków. Im dalej na południe, tym spokojniej, z wyjątkiem Playa del Carmen, która kilka la temu była jeszcze do zniesienia. Teraz o kawałek plaży dla siebie, taki wielkości ręcznika, trzeba stoczyć pojedynek. Koszmar.

Więc jeszcze dalej na południe. Akumal, Tulum, jeżeli chcemy zostać nad wodą. Tam jest spokojnie. Szczególnie Akumal to jeszcze niewielka wioska składająca się w większości z niewielkich domów i pensjonatów nad samą wodą. Nawet nie da się porównać z Cancun lub Playa del Carmen. Tu raczej przyjeżdżają ludzie, którzy nurkując, chcą zobaczyć żółwie, tam raczej miłośnicy balangi przez 24 godziny lub ci, którzy dali się nabrać na zdjęcie w kolorowym folderze. Pusta plaża, pusty leżak, szklanka z drinkiem i parasolką, palma i turkusowa woda. Potem w rzeczywistości okazuje się, że prawdziwa jest tylko woda i może jeszcze szklanka. Najbliższy pusty kawałek plaży jest kilkadziesiąt kilometrów dalej. W Akumal i na południe od Tulum nie ma wielkich hoteli wielkich sieci. Od Tulum w stronę Belize dominują niewielkie pensjonaty, małe hotele. Od bardzo ekskluzywnych, drogich, po niewielkie, z pokojami, w których nie ma nawet klimatyzacji. Jest tylko wiatrak.

meksyk 3

Ceny niestety nie jak w Azji. Nawet te prymitywne pokoje kosztują po 70-100 dolarów za noc. Trochę taniej jest w mieście, ale kto nie chciałby mieszkać nad samym morzem. Tulum, o którym (niestety) zapewne nie bez powodu mówi się, że to najszybciej rozwijające się miasto północnej Ameryki, upodobali sobie Europejczycy, którzy postanowili się wynieść na stałe tam, gdzie ciepło i miło, i gdzie nie brakuje tequili. Sporo pensjonatów prowadzonych jest przez Włochów, Holendrów. Polecam nowoczesny, niewielki hotel „Los Amigos”. Niewielki, poza centrum, z malutkim przeszklonym basenem na dachu, ale za to fantastycznym widokiem na otaczającą dżunglę. Mimo że hotel stoi w mieście, choć nie w centrum, nie widać żadnego innego budynku. To najwyższy punkt w Tulum, w którym na szczęście nikt nie postawi kilkupiętrowca lub innego molocha.

Bardzo często, szczególnie niewielkie pensjonaty czy hotele są w Meksyku urządzone z wyszukanym smakiem. To nie to samo co „z przepychem”. Jeżeli ktoś wybierze się do Meridy, zaglądając do okolicznych cenote (o nich więcej w kolejnym numerze), polecam świetnie położony hotelik „La Piazetta”. Kilka kroków od serca miasta. Każdy pokój urządzony w innym stylu, malutkie patio. Fajne śniadanie. Uroczy i niedrogi. „Palapas del Sol” na wyspie Holbox też powinien przypaść do gustu tym, którzy nie przepadają za tłumem i muzyką non stop. Fajnych miejsc jest do wyboru, do koloru, a jak zwykle najciekawsze, najfajniejsze są te, na które natkniemy się przypadkowo. Więc nic, tylko do Meksyku!

Materiał pierwotnie ukazał się w magazynie Menadżer Floty, nr 4/2016

Tomasz Gorazdowski
Polskie Radio Program III 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *